Długi, listopadowy weekend zapowiadał się wyjątkowo nieciekawie. Trzy dni wolnego spędzone w domu, bez planów...
Piątek g. 20 telefon od kolegi:
Kolega:
Macie plany na weekend?
My:
Nie.
Kolega:
Co powiecie na wyjazd jutro do Tokaju na 2 dni?
My:
Do Tokaju? W sumie czemu nie. A gdzie to?
I tak zaczęła się przygoda :).
Idziemy spać. Czeka nas krótka noc - umówiliśmy się na 6 rano na granicy Krakowa. Noclegi wyszukane na szybko i zarezerwowane, pakowanie w 5 min. Co robimy z psem? Szybka decyzja - jedzie z nami :).
Dzień I - Do Tokaju
Sobota g. 5 rano...
Pierwsza myśl: “Chyba zwariowaliśmy, chodźmy spać”.
Za chwil przyszło otrzeźwienie: “przecież jedziemy” :) i radosne zerwanie się z łóżka.
Spotykamy się na trasie z kolegą i jego ekipą, ustalamy plan działania.
Jedziemy trasą:
Muszynka - Koszyce - Tokaj.
Nie znamy do końca drogi (nikt nie zdążył się dobrze zapoznać z mapą), czas mamy ograniczony, dlatego decydujemy się jechać płatnymi autostradami przez Słowację, aby przyśpieszyć dojazd do celu. Nie mamy nic do jedzenia, więc po drodze zatrzymujemy się, żeby kupić cokolwiek na cały dzień.
Słowację przejeżdżamy bez większych problemów.
Docieramy
do Węgier. Zmiana decyzji - decydujemy się ominąć płatne drogi. Jedziemy trochę w ciemno, no ale przecież mamy GPS = damy sobie radę.
W trakcie jazdy natrafiamy na drogę, która metr za metrem, staje się coraz mniej cywilizowana. Jedziemy przez miejscowości romskie, które wyglądają, jak wyjęte z filmów National Geographic: bieda, zaniedbane dzieci biegające po ulicach, powybijane szyby, dziurawy asfalt - a w zasadzie miejscami jego brak, stare, zepsute samochody stojące przy rozwalających się domach. Mieszkańcy przyglądają nam się z zaciekawieniem, czujemy się trochę dziwnie... Droga zaczyna wspinać się w górę, dziury w asfalcie wymuszają na nas jazdę slalomem. Jest coraz gorzej - czy to nie przypadkiem ślepa uliczka? Po jakimś czasie mijamy pierwszy, od dłuższego czasu, samochód i oddychamy z ulgą... - przecież skądś ten samochód musiał przyjechać. Chwilę później dojeżdżamy do “normalnej” drogi i równocześnie krzyczymy w aucie: "Uratowani!" ;).
Po ok. 1 godzinie mijamy znak drogowy rozpoczynający miejscowość - cel naszej podróży - Tokaj.
Na szczęście
hostel Vasko Panzio Borprince udało nam się znaleźć bez problemu. Pokoiki małe, ale przystępne. Na korytarzu lodówka, czajnik. WiFi jest, ale coś słabiutkie...
Po zameldowaniu i spacerze z psami, postanowiliśmy coś zjeść, ale najpierw poszukiwania bankomatu...
Znaleziony! Na szczęście menu było po angielsku, więc wypłacamy. Pojawiają się kwoty do wypłaty i... Chwila konsternacji i zastanowienia “w zasadzie to jaka jest waluta węgierska i jaki ma przelicznik?”. Z uśmiechem spojrzeliśmy na “tysiące forintów” jakie można wypłacić i bazując na “doświadczeniu życiowym w obsłudze bankomatów” wybraliśmy środkowe kwoty - na coś powinno wystarczyć. Po za tym Węgry to cywilizowany kraj :) i płatności kartą to nie problem.
Obiad zjedliśmy w restauracji
Bonchidai Csrada. Obsługa nie mówi po polsku, ani po angielsku, ale za to mają menu w naszym języku. Jedzenie średnie, jednak byliśmy już tak głodni, że spałaszowaliśmy całość bez marudzenia.
Tokaj
Po obiedzie czas na
zwiedzanie Tokaju. Małe, urokliwe miasteczko, położone u podnóża krateru wulkanicznego. Znane (jak się zapewne domyślacie) z wina. Winny przemysł rozpoczęli tu Włosi w XIII wieku. Rozkwit winiarstwa to zasługa greckich kupców, którzy, uciekając przed Turkami, osiedlili się w regionie w XVII i XVIII wieku.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFlTi5pkkON-6kRzwdJ6f3OxMqL00ihq6y3WviBPqLLHUeN01J60JpwrGw5tzOhmAjhBr2nCDeGw5XN_9Dy9Iyj2PPUPxXP55RqYcd_Ih6OCaFUyjtWRt8i7d06fXVOe5D7QABkVTDeX8/s1600/20131109_200938.jpg) |
Tokaj |
Miasteczko zachwyca wąskimi uliczkami, pełnymi zakrętów przypominają włoskie miasteczka. Co krok to inna piwniczka z winami. Dla miłośników tego trunku to prawdziwy raj. Przy rynku pomnik Rakoczego - bohatera narodowego Węgier, który sfinansował i poprowadził Węgrów do powstania przeciwko Habsburgom. W pobliżu piwnice Rakoczego, największe w tym kraju. Niestety były zamknięte, więc nie udało nam się zobaczyć słynnej Sali Rycerskiej o wymiarach (bagatela): 10 metrów szerokości, 28 metrów długości i 5 metrów wysokości. Obecnie Piwnice są miejscem, gdzie odbywają się eventy.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJ7o-rUabQuXPEzIR1bpdKEYr4ZzPnQ_-j99_k5c-LXkxjLp9CNXdVsTzpitHGnFoaEXUKmP3Xb0OAJIvX_0tbEbDt7KDMTF6FE7CKBnGyZJAn0_jmF5McI_GjWaB140YhzD_E4Kd44Zk/s1600/IMG_0102.JPG) |
Tokaj |
Degustacja Tokaju
W pobliżu Tokaju znaleźliśmy winnicę
Disznókő (warto obejrzeć zdjęcia na stronie, w trakcie naszej wycieczki niestety nie udało nam się wykonać dobrych fotografii). Plantacja winogron jest olbrzymia - robi wrażenie. Budynki architektonicznie wpisane w pejzaż, tworzą sympatyczny nastrój. Część z nich to oryginalne budowle z początków winnicy (XVII w.).
Zdecydowaliśmy się uczestniczyć w degustacji win, która połączona była ze zwiedzaniem winnic, winiarni i piwnic. Mieliśmy okazję zobaczyć wytwórnię wina w dość małej grupie - oprócz nas były jeszcze tylko 2 osoby. Rozmawiając z nimi okazało się, że mieliśmy wyjątkowe szczęście - o tej porze roku większość winnic jest zamkniętych. Nasi współtowarzysze jeździli od 2 dni i szukali miejsca do zwiedzenia, a my? Trafiliśmy za pierwszym razem. Winnica
Disznókő, także przeprowadzała właśnie ostatnią - naszą - degustację w sezonie. Było to bardzo ciekawe - wielkie kadzie z winogronami, beczki z winem.
Poznaliśmy obecny sposób wytwarzania wina oraz mieliśmy okazję degustować ciekawe roczniki. I tak zakończyliśmy dzień pełen wrażeń. Czas do hotelu...
Dzień II
Niedziela miała być spokojnym dniem, spędzonym na poszukiwaniu ostatnich atrakcji i powrocie do domu.
Polecamy
Muzeum Miejskie w Tokaju, gdzie poznacie historię wytwarzania wina.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEii1QmDPC-AfNBH7fHZrtEYbe-RqikOO7PSOhC8UlKOzQxzdh3D8cwjZCsw2PIEBnWb8Zu0YcuSRb7bDFRTKfL3-JiZ-wxs3Hijyxhzkq-7uq-QNaXkPsZjQStszkOboXS5xW7XTxAdpH8/s1600/20131110_104400.jpg) |
Muzeum Miejskie w Tokaju |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikb3or508QxkN7CLOD3qdIjYcNdr8kfZ50k8d3ojjhCKuf1FPgDbt91REb_T-yD-2KKy5-ISRrBbYAZSGpcrq3FH6M8PR-kg2xRSLakxnwxfgkCe-WkYGdNeDoAh9ZvcX8gtOKemxQe8s/s1600/20131110_105546.jpg) |
Muzeum Miejskie w Tokaju - piwnica |
Postanowiliśmy wjechać także na górę Tokaj, gdzie znajduje się świetny punkt widokowy na okolicę. Dla nas, nieprzyzwyczajonych do krajobrazów wulkanicznych, góra jest sporym zaskoczeniem. Wyjeżdżamy samochodem na samą górę, aby wyjść i zobaczyć z każdej strony wielki płaskowyż, aż po horyzont.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-R4GC_szEeAJ5FPXeSy_7bciZH-kq3v9V9xdbbdVVGt2lfqn-YwLuoxrImqAb6Ag8SB_woZJoFUsjCQK8TZ_J2OVL2d8QbnpoZ2y8kYvwok0csI7Oov97Yyv-wkexpR3jQFMeEBHGMDk/s1600/20131110_124514.jpg) |
Panorama z góry Tokaj |
Następnym punktem podróży były okoliczne miejscowości. Praktycznie we wszystkich, na każdej ulicy można bez problemu znaleźć małe, przydomowe winiarnie. W miejscowości Tarcal udało nam się znaleźć taką, która produkowała czerwonego Tokaja - szczerze go polecamy...